czwartek, 12 listopada 2015

Nowy Początek - rozdział 11

Jak szliśmy, w miarę już nie kuśtykał tak bardzo. Trzymałam go za ramię, patrzyłam w jego stronę i słuchałam jak opowiadał, że musieli dać mu Głupiego Jasia, bo podobno strasznie histeryzował. Było to zabawne zwłaszcza, że do małych ludzi to on nie należał. Nie spodziewałam się tego po nim.

 Po głowie krążył mi ten sen. Drażnił mnie. Taylor mówił do mnie, a jedynie mogłam kiwać głową. 
 -To co z tym doktorkiem? Hmm...?- spojrzał na mnie z góry.
 -Przystojny, co?- uśmiechnęłam się szeroko szturchając go w bok.
 -Nie wiem- odpowiedział -Nie zwróciłem na niego uwagi. Ale ty chyba wpadłaś mu w oko- uśmiechnął się szerzej.
 -Pewnie, że tak. Ty byś chciał być na moim miejscu, co?- szarpnęłam go za ramię.
 -Zadzwonisz do niego?- zapytał wprost.
Zastanawiałam się nad kolejną ripostą, ale tym to mnie zbił z tropu. Byłam pewna,że nie widział tego numeru.
 -Zobaczę, a co?- ciągnęłam.
 -Nic. Jestem po prostu ciekawy. Powiem ci jedno, jest grubo od ciebie starszy- kontynuował -Mógłby być twoim- poprawił -naszym ojcem.
 -Coś ty, aż tak to nie jest stary. Chyba. Mógłby być moim starszym bratem, ale nie ojcem. Zgaduję, że ma dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem lat. Nie więcej, nie mniej.
 -Chciałabyś. Śnij dalej słonko- puścił mi oczko.
 -Co wy do cholery macie z tymi oczkami?!- rzuciłam i mrugałam szybko oczami, żeby pokazać jak mnie to irytuje. 
 -Weź skończ, bo zeza dostaniesz- dłonią przykrył mi twarz.
 -Mam ochotę na lody- zmieniłam temat.
 -Wiesz niedaleko mamy krzaczki- poruszał brwiami znacząco.
 -Świnia!- pchnęłam go na drzewo, zaczęłam uciekać wzdłuż chodnika -Jak mnie dogonisz możemy negocjować- parsknęłam. 
 Byłam co najmniej trzydzieści metrów od niego. Odwróciłam się, a jego nie było. 
Skręciłam w prawo, biegłam tak jeszcze przez kilka minut. Myśląc, że mnie dogoni.
 Przysiadłam sobie na ławeczce obok cukierni, piekarni i małego sklepiku razem wziętych.
Nie przygotowałam się na taki wysiłek.  Oddychałam strasznie szybko. Ręce mi się zaczęły trząść.
Nastała ciemność.


***
 -Nie ruszajcie jej, nie wiadomo czy czegoś sobie nie uszkodziła.
 -Może zadzwonić po karetkę?- powiedział jakiś głos.
 -Dzwoń...albo chwila, ona się rusza.
 -Nie, proszę nie dzwonić po żadną karetkę- uniosłam delikatnie dłoń żeby przysłonić rażące słońce -Już mi lepiej, naprawdę.
 -Pomóżcie jej wstać, ona chce wstać!- krzyknął łysy mężczyzna.
 -Może jednak zadzwonię. Mogła sobie pani coś stłuc- w głosie tego pana słychać było współczucie -Potrzebuje pani czegoś?- dopytywał.
 -Coś do picia jak już- wyciągnęłam w jego stronę dłoń, sygnalizując powstanie.
 -Już, chwileczkę. Czy może pani to potrzymać?- zwrócił się do starszej kobiety we fioletowym berecie -Dziękuję bardzo- podziękował jej. 
 Jedną rękę wsunął pod plecy,a drugą pod nogi i mnie postawił, a raczej usadowił na ławce na której siedziałam wcześniej.
 -Proszę niech pani się napije- tym razem zwrócono się do mnie. Była to mała, słodka dziewczynka w zielonych rybaczkach i dwóch warkoczykach, wyglądała na siedmiolatkę, ale głowy nie dam -To woda- powiedziała widząc, że nie zareagowałam.
 -Oh, dziękuję słoneczko- wzięłam butelkę wody i zaczerpnęłam spory łyk -Jeszcze raz dziękuję. Za wszystko- ogarnęłam wzrokiem grupkę ludzi wokół mnie.
 Kilku mężczyzn poklepało mnie po plecach i ruszyło swoją drogą, życząc bym uważała pod nogi. Reszta rozeszła się i pożegnała mnie uśmiechem. Został tylko ten, który pomógł mi wstać.
 -Dziękuję- zasygnalizowałam, że może odejść.
 -Cała przyjemność po mojej stronie- uśmiechnął się i odwrócił -Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo, ale w innych, bardziej przyjaznych okolicznościach. Miłego dnia.- pomachał mi i ruszył przed siebie.
 -Tobie też!- krzyknęłam -Znaczy panu!- roześmiałam się głośno.
 Ciekawa jestem co się dzisiaj jeszcze stanie. Nie powiem, ciekawy ten dzień.

 - a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

To jakby cząstka mnie,jakby marzenia,jakby pamiętnik...