Przysiadłam sobie na ławce w parku podziwiając jak moja psina wesoło sobie hasa.
Siedziałam tam sobie może z pół godziny i właśnie jak miałam się zbierać zobaczyłam z odległości może 30m Tay'a. Zawołałam Lunę (mojego psa) szybko zapięłam ją na smycz i ruszyłam w kierunku domu. Nie chciałam się z nim widzieć mimo,że już mi przeszło. Bałam się,że mnie dogoni, poszłam więc na skróty.
Otwierając furtkę ktoś mnie złapał za ramię. Zesztywniałam. -Zaczekaj chwilę- poznałam go po głosie.
Odwróciłam się nic nie mówiąc, nawet na niego nie patrząc.
-Spójrz na mnie- uniósł dwoma palcami mój podbródek do góry. Patrzyłam na jego śliczne, czarne oczy. Widziałam w nich smutek.
-Czemu nie odpisujesz? Dlaczego dzisiaj nie było Cię w szkole? Hmm..?- zapytał, nadal za niego trzymając.
-Nie włączyłam dziś telefonu. Nie wiedziałam,że napisałeś-
-Nie mówię tylko o dzisiaj, ale o wczoraj też. Dobijałem się cały dzień. Dzwoniłem nawet do twojej mamy-
-Nie mów,że z nią gadałeś- warknęłam w złości.
-Dlaczego miałbym z nią nie rozmawiać?-
-Powiedziałeś jej coś? No mów!-
-Tylko tyle,że nie odbierasz ode mnie i pytałem się czemu cię nie ma w szkole. Nic więcej, a miałem jej coś powiedzieć?-
-Ty skończony idioto- rykłam na niego -A może zapomniałeś, że się pokłóciliśmy. A w ogóle byłam przez ciebie w szpitalu- uderzyłam go w tors następnie wskazałam palcem na czoło.
Jego twarz i postawa wyrażała zdziwienie. Uważnie przyglądał się mojemu czołu, dotykając je przy tym. Co chwilę pomrukiwał zerkając mnie.
-Uderzyłaś się? Kiedy?- powiedział to w taki sposób, że nogi się pode mną ugięły i o mało się nie rozpłakałam. W jego głosie słychać było jeszcze większy smutek, troskę i miłość w jednym. Zachowywał się tak, jakby to jego zabolało o wiele bardziej, niż mnie rzeczywiste zderzenie z tym cholernym drzewem. Nagle zrobiło mi się go żal, tak bardzo żal. Nie wiem dlaczego.
-Zaraz po naszej kłótni szłam do domu. Zapomniałam,że po drugiej stronie jest...- nie pozwolił mi dokończyć.
-Drzewo- skończył -Ja pierdole. Nic ci się nie stało? Tak bardzo cię przepraszam, ja nie chciałem. Naprawdę żałuję, że tak się stało. Nie pozwolę, by ci się już cokolwiek stało, rozumiesz?- delikatnie ucałował mnie w czoło. Przytuliłam go najmocniej jak tylko potrafiłam i rozpłakałam się.
Podniosłam głowę do góry, żeby na niego zerknąć. Widok jaki zobaczyłam złamał mi serce. Pierwszy raz widziałam, że płacze. Jasne, że już kiedyś widziałam jak płakał, ale ten płacz nie był taki jak poprzednie, był prawdziwy. Jak był mały i graliśmy w berka, a się przewrócił darł się wniebogłosy tak, że całe osiedle go słyszało. A teraz? Cały ból trzymał w środku i nie pozwalał, by cokolwiek wydostało się na zewnątrz, mimo, że wszystko w nim huczało. Dawał radę, w przeciwieństwie do mnie.
-Kocham cię- powiedział to tak cicho, że ledwo usłyszałam -Nie pozwolę by znów coś ci się stało-
-Wiem,ja ciebie też- gdy to powiedziałam coś mnie ukuło. Kochałam go to było pewne. Zawsze ze mną był i będzie. On jest moim wszystkim: bratem, ojcem,przyjacielem, chłopakiem. Wszystkim czego potrzebuję. Jest też Justin. O nim mogę powiedzieć to samo kocham go, ich najbardziej na świecie. Bardziej niż wszystko co mam.
-Wejdziesz?- zapytałam
-Jasne- wziął mnie za rękę i weszliśmy do środka.
- a.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To jakby cząstka mnie,jakby marzenia,jakby pamiętnik...
O mnie
Archiwum bloga
-
▼
2015
(39)
- ► sierpnia 2015 (17)
- ▼ września 2015 (6)
- ► października 2015 (1)
- ► listopada 2015 (13)
- ► grudnia 2015 (2)
-
►
2016
(10)
- ► stycznia 2016 (1)
- ► lutego 2016 (1)
- ► marca 2016 (4)
- ► kwietnia 2016 (1)
- ► września 2016 (2)
- ► listopada 2016 (1)
-
►
2017
(2)
- ► sierpnia 2017 (2)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz